Na początku była – pasja dziecka dorastającego w mieście przemysłowym średniej wielkości Polski B w czasach środkowego i późnego Gierka. W okolicach pierwszej komunii dziecko to stało się żarliwym kinomanem. Dzięki znajomościom babci wchodziło w miejskim kinie „Metalowiec” na niedozwolone dla jego kategorii wiekowej filmy, wchodziło często za darmo (inaczej, przy braku kieszonkowego, nie mogłoby sobie pozwolić na codzienne seanse), i jeszcze na dodatek dostawało od bileterów naręcza plakatów filmowych, którymi wytapetowało pokój. Dziecko wystawało też w niedzielne poranki przed kioskiem „Ruchu”, by zdobyć świeże egzemplarze „Filmu”, a niekiedy nawet upolować – w zasadzie niedostępne w miasteczku – „Kino”. Największym jednak przedmiotem jego pożądania był (rozpowszechniany wówczas „tylko do użytku wewnętrznego”) „Filmowy Serwis Prasowy” – nie tyle jednak z powodu streszczeń, cytatów z zagranicznych recenzji czy dodawanych przez pewien czas wkładek reklamowych, co dla zamieszczanych w nim czołówek filmów oraz drobiazgowych biogramów i filmografii reżyserów i aktorów. Może oddziaływały one na wyobraźnię, przed którą było jeszcze całe życie i cały świat? na marzenia o obejrzeniu wszystkich wymienianych w filmografiach, a nieosiągalnych w tamtym miejscu i w tamtym czasie filmów?

Namiętności wcześnie zaczęło towarzyszyć zapełniające niemal wszystkie wolne chwile zajęcie – nie, nie wklejanie zdjęć gwiazd filmowych do zeszytów!, tylko zapisywanie, katalogowanie, układanie w różnych porządkach informacji o filmach i twórcach, a nawet – ich weryfikowanie czy korygowanie. Dojrzewającemu domorosłemu filmografowi towarzyszyły w tym wertowane wte i wewte bieżące i archiwalne czasopisma oraz szczególnie pielęgnowane: „Leksykon reżyserów filmowych” Pitery, „Małe leksykony filmowe”, wydawnictwa specjalne „Filmowego Serwisu Prasowego”, a później (już za wczesnego Jaruzelskiego) także „Iluzjony” Filmoteki Narodowej, pierwsza podróż z „Kinem – wehikułem magicznym” Garbicza i Klinowskiego, „Reżyserzy filmów zagranicznych rozpowszechnianych w Polsce” Balskiego i pierwsze publikacje zagraniczne. Pasja zaczynała się powoli profesjonalizować, także dzięki zdobywanym na studiach historycznych umiejętnościom warsztatowym i świadomości metodologicznej.

U końca zaś tej historii – czy raczej lepiej: u końca pewnego jej etapu – stoi witryna Na Ekranach PRL. Powstała ona bezinteresownie, z jednej strony – jako rezultat kilkudziesięcioletniej pasji i odpowiedź na osobiste potrzeby, z drugiej natomiast – jako „efekt uboczny” szerszych badań nad filmem i konieczności samodzielnego rozstrzygania pojawiających się w ich trakcie, a dotąd przez nikogo nieprzepracowanych problemów związanych z dystrybucją filmów w Polsce. Nigdzie bowiem nie znajdziemy ani jednolitej i kompletnej listy filmów wyświetlanych w kinach (nie mówiąc już o telewizji) w czasach PRL-u, ani też zbiorczych bądź ustrukturyzowanych danych statystycznych, ile tych filmów było. Dostępne w dotychczasowych opracowaniach informacje są fragmentaryczne, rozproszone, często sprzeczne i niespójne, niejednokrotnie błędne, a przede wszystkim – brakuje im jednolitych i jasno wyrażonych założeń oraz udokumentowania. W konsekwencji wysnuwane na ich podstawie w literaturze filmoznawczej wnioski są wyrywkowe i powierzchowne, sprowadzają się zwykle do niepoddanego krytyce cytowania wyrwanych z kontekstu informacji i danych liczbowych oraz powtarzania obiegowych sądów i mitów, często o proweniencji jeszcze PRL-owskiej (np. o polskim repertuarze kinowym jako najlepszym na świecie).

Skoro więc nikt czegoś podobnego dotąd nie zrobił, uznałem, że efekty moich zbiorów i badań dotyczących rozpowszechniania filmów w Polsce w latach 1944–1989 – w postaci kompletnej, zbudowanej na jasno zdefiniowanych i spójnych kryteriach bazy danych filmów oraz (co ważniejsze!) opartych na niej analiz i opracowań statystycznych – warto sfinalizować, skonkretyzować i opublikować, wierząc, że będą one służyły innym naukowcom i pasjonatom. Jako dzieło jednego autora, wykonane jedynie ze środków własnych, strona Na Ekranach PRL ma obecnie taką a nie inną postać, może i (jeszcze?) nieoptymalną, ale na pewno zdatną do wielorakich wykorzystań.